0 views, 1 likes, 2 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Kabaret na żywo: Po prostu Jerzy Kryszak! #PSHF2023 #SopockiHitKabaretowy #JerzyKryszak
Kabaret Potem - Zrob kabaret. Crazymaniak. 49:19. Kabaret Młodych Panów vs. Kabaret Skeczów Męczących. SZURKA BURKA. 12:00. Le dîner spectacle du Brannkessele
Po prostu zrób kabaret! Te słowa dzisiejsi goście Rozmów w Toku wzięli sobie głęboko do serca i w ucieczce przed codziennymi problemami tworzą swoje małe kabarety. Rozmowy w toku: Mówcie, co chcecie - będę gwiazdą w kabarecie!, odcinek 1924 - program online, Oglądaj na Vod.pl
CZYTELNICY O KSIĄŻCE „PO PROSTU ZRÓB TO!”: „Po prostu zrób to” Ilja Grzeskowitza jest wspaniale opowiedzianą i łatwą w czytaniu książką dla wszystkich tych, którzy nie mają odwagi wyrwać się z trudnej sytuacji, w której się znaleźli. Ta książka stanowi wielką zachętę do podjęcia takiej próby. –Managementbuch.de
Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret, To takie proste, choć przecież takie stare. Więc się nie tłumacz, że wszystko jest źle, Ale po prostu uśmiechnij się! Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret, Miedzy dialogi piosenek włóż parę. Zaproś publiczność i krzesła im daj, Potem recytuj, śpiewaj i graj! Zrób kabaret, po prostu
„Zrób kabaret, po prostu zrób…” Grupa Teatralna zaprezentowała swój kunszt aktorski. Kto nie pamięta Mariolki (Mariusz Ochociński), czy pięknie pokazanego na scenie śpiewu i tańca - „Kawał Dobrego GOSPLA”. Grudzień 2007r. Spektakl „I narodziła się … Miłość”.
Zrób kabaret! Po prostu zrób kabaret! Te słowa dzisiejsi goście Rozmów w Toku wzięli sobie głęboko do serca i w ucieczce przed codziennymi problemami tworzą swoje małe kabarety. Marzą przy tym o wielkiej sławie i o tym, że w końcu odmieni się ich los.
UNYTuZ. „Czego nie widać” Michaela Frayna w reż. Jana Klaty z Teatru Wybrzeże w Gdańsku na Scenie Kameralnej w Sopocie. Pisze Edward Jakiel w portalu fot. Natalia Kabanow Po gruntownym remoncie holu wejściowego i foyer w budynku sopockiej Sceny Kameralnej Teatru Wybrzeże, na progu wakacji zaserwowano widowni sztukę Michaela Frayna Czego nie widać. Farsa ta, powstała w 1982 roku, polską prapremierę miała w 1985 we Wrocławiu jeszcze pod tytułem Z tyłu i jest doskonale znana rodzimej publiczności z wielu realizacji. Była już zresztą grana także w Teatrze Wybrzeże w roku 1989. Rzecz, jak to farsa, jest zabawną, często śmiech pusty wywołującą. Wydaje się celującą w wakacyjne nastroje, zdającą się zapraszać przechadzającą się Monciakiem nader zróżnicowaną zbiorowość urlopowiczów. Ale nie o wakacyjną rozrywkę tu chodzi. Korzystając z tej doskonale skonstruowanej sztuki, reżyser, Jan Klata, zabrał w sobie właściwym stylu głos w sprawie współczesnego środowiska artystycznego teatru polskiego, nawiązując także do toczącej się wojny. Przeniósłszy zatem realia angielskiej farsy w rzeczywistość współczesnego teatru polskiego, ujawnia w pewien sposób to, czego w tym teatrze przeciętny widz nie dostrzega. Tym samym to, czego nie widać, zostaje obnażone. A są to sprawy różne: od zagadnienia warsztatu aktorskiego i reżyserskiej pracy, poprzez różne kwestie zaskakująco nieznane przeciętnemu widzowi, które rozgrywają się za kulisami. W rzeczy samej utwór Frayna zabawnym jest wielce, właściwymi farsie środkami wyrazu, sposobem kreacji postaci i odmiankami humoru bawiący widzów, co poniektórych nawet… bardzo. Skomponowana świetnie rzecz ta traktuje o sprawach teatru, a dokładniej mówiąc o aktorskiej i reżyserskiej pracy – ale z właściwą swemu gatunkowi lekkością, by to tak nazwać. Lekkość tę wykorzystał reżyser, wplatając w nią swoją „narrację” o tu i teraz polskiego środowiska teatralnego, ale bez skonkretyzowanych odniesień personalnych, wskazując na problem, a nie na osobę. Mamy tu więc grupę aktorów teatru objazdowego z reżyserem. I co ciekawe, Czego nie widać przedstawia pracę zespołu w trzech odsłonach. Te trzy odsłony ujawniają to, czego właśnie nie widać w przygotowaniu i realizacji przedstawienia. Wszelkiego zaś rodzaju odniesienia militarno-wojenne, które rozpoznaje widz jako odgłos toczącej się wojny, tak naprawdę służą nie tylko samemu memento, ale są wykorzystywane jako rodzaj języka, za pomocą którego wyrażona zostaje ocena sytuacji współczesnego teatru polskiego. Powróćmy jednakże na chwilę do samej akcji. Najpierw, w pierwszej odsłonie, ma miejsce próba generalna farsy zatytułowanej Co widać. Poznajemy tu zatem aktorów z reżyserem, traktującym ich nieco pryncypialnie. Udrapowany na podobieństwo reżysera gdańskiego przedstawienia, ujawnia własne, jak można sądzić, metody perswazji, „pedagogizacji” zespołu aktorskiego. Próba generalna rodzi, rzecz jasna, napięcia, nawet pojawiają się na niej nieśmiało artykułowane raz po raz przez niektórych grających próby wprowadzenia „racjonalizacji” – czyli zmian niekoniecznie zgodnych z reżyserską „wizją”. Wszystko wszak ma się zgadzać ze scenariuszem, którego „stróżem” jest reżyser. A ten ostatni dwoi się i troi, by aktorzy jego trupy teatralnej wykonali dokładnie to, co jest zapisane – nie zapominali o detalach, pamiętali o kolejności następujących po sobie scen, nie zmieniali niczego…, podawali – jak to się mówi – tekst. Jego częste ingerencje (banalnie nawiązujące stylistyką do pierwszych słów Tanach „Bereszit bara Elohim…” i do innych fragmentów z Księgi Rodzaju) starają się zapobiec niepowodzeniu przygotowywanego przedstawienia oraz dopiąć wszystko na przysłowiowy guzik, co niestety trafia na różne formy niekoniecznie świadomego oporu „materiału” aktorskiego. Tak więc mamy obraz tego, czego widz nie doświadcza, bo nie uczestniczy w przygotowaniu przedstawienia. Druga część jest już przedstawieniem premierowym tego, co było przedmiotem próby generalnej w pierwszej części. Oglądamy jednakże owo premierowe przedstawienie od strony kulis. Widzimy zatem to, czego – nomen omen – nie widać. Słyszymy wypowiadane na scenie kwestie, widzimy aktorów, ale w kulisach – po opuszczeniu sceny lub przed wyjściem na tu dochodzi do swoistej kondensacji, splotu nieprzewidzianych zdarzeń. Ktoś się zbiesił – urażony nie wiedzieć do końca czym nie chce grać. Ktoś inny zapił, kogoś po prostu nie ma. Uczestniczący zatem w premierowym przedstawieniu aktorzy rozpaczliwie „łatają” personalne braki, nicują przedstawienie, byle tylko wszystko jakoś wyszło. No właśnie – jakoś. Ale oprócz tych warsztatowych, by tak rzec, problemów, w czasie przedstawienia ujawniają się też nie zawsze zdrowe relacje między aktorami: jak zmory wyłażą wszystkim znane lub nie zazdrości, skrywane romanse, nienawiści, złości najzwyczajniejsze. Daje się też poznać niezauważana czyjaś małostkowość, chora wręcz potrzeba adoracji. Ot, zwykłe ludzkie słabości i zepsute relacje między aktorami ujawniające się w najmniej odpowiednim momencie. Klata zbudował tu wyrazisty obraz środowiska artystycznego, aktorów teatralnych. Na różne sposoby sygnalizuje on to, „o czym się nawet myśleć nie chce”. I wreszcie trzeci raz to samo. Tym razem przyglądamy się popremierowemu przedstawieniu. I znów niespodzianka, siurpryza goni siurpryzę, a właściwie ciągle zdarza się coś, czego nikt nie przewidział. A to aktor pośliznął się na rozsypanych przez rozkojarzoną aktorkę sardynkach, a to za wcześnie wszedł ze swoją kwestią, a to zapomniał, co ma powiedzieć, albo aktorka mówi, co pamięta, chociaż zapomniała, że nie mówi tego wtedy, kiedy powinna. Ale to wszystko uchodzi za właściwe przedstawienie i tylko „wtajemniczony” widz wie, że miało być inaczej. Świadomość ta pozwala więc widzowi bawić się, śmiać… Wpadki, które tak bardzo deprymują aktorów, są dla niego zabawne. fot. Natalia Kabanow Naprawdę farsa Frayna, modelowo spełniająca swe gatunkowe standardy, jest precyzyjnie skonstruowana. Ale, przy okazji interpretacji Jana Klaty, ujęta w kontekście spraw teatru, reżyserii, aktorstwa – nabiera też refleksyjnego charakteru, do pewnego stopnia ironicznie „opowiadającego” o jakże trudnej robocie teatralnej, ciężkiej, niekoniecznie odpowiednio docenianej (zwłaszcza przez krytyków) pracy artystów, którym i farsy grać przychodzi – i muszą to umieć zrobić! Co więcej, jest też ważnym chyba dla środowiska teatralnego głosem w sprawie zakulisowo dziejącej się może nie wojny, ale batalii. Nie jest to tylko, jak można odczytać z Klatowskiej inscenizacji, odwieczny spór o metodę, warsztat, sztukę po prostu, ale wkrada się w zakulisowość polskiego teatru, a nawet jest w nim dramat personalny. Bolesny dla wielu, z którymi Jan Klata „obszedł się” łagodnie, nie demonizując zagadnienia, ale też nie przechodząc wobec niego, jakby go nie dostrzegał. Reżyser nie indywidualizuje i nie konkretyzuje tych problemów, ale daje jasny sygnał, że coś jest na pomyślana przez Mirka Kaczmarka scenografia naprawdę robi świetne wrażenie, celująco oddając „różowiutki” wymiar farsy, by to tak enigmatycznie ująć (chociaż owa różowość to odmiana czerwonej, wojennej barwy – szczególnie gdy mamy do czynienia z moro jako fakturą wykorzystaną na wszystkich ścianach i drzwiach scenografii).Liczne drzwi, zamykane z trzaskiem, są rodzajem „atrakcji” tej farsy. I chociaż ruch sceniczny jest na ogół dobrze rozplanowany, to razi jednak jego nadmiar w części drugiej (za kulisami). Zamęt, bieganina bez sensu – chyba mamy do czynienia z przesadą. Przypuszczalnie Maćko Prusak chciał tak wyrazić rozgardiasz zakulisowy i chaos wzajemnie wykluczających się emocji doświadczanych przez aktorów. Może to właśnie ten fragment przedstawienia, bardziej niż inne, bo bez słów, ujawnia stan polskiego teatru? Może już tylko trzaskanie drzwiami, w przenośni i dosłownie; może już tylko chaos rozbiegania, absolutny brak porozumienia jest rzeczywistością polskiego teatru tu i teraz? No i dużo krzyku. Niektórzy aktorzy po prostu wrzeszczą. Tak bardzo chcieli pokazać farsowość własnych postaci? A może siebie samych?Sopocka premiera wydaje się być udaną realizacją i nie jest chyba aż tak bardzo zaskakujące, że Jan Klata podjął się reżyserii (chociaż nie tego rodzaju repertuar był w jego dorobku artystycznym!). Gdański Wybrzeżak chętnie go wszak zaprasza, wcześniej wystawił na deskach tego teatru Hamleta Shakespeare’a i Fantazego Słowackiego, Trojanki Eurypidesa i Balkon „farsa fars”, jak się mawia o utworze Frayna, w reżyserskim ujęciu Klaty pozostaje farsą i granic gatunku raczej nie przekracza. Chyba tylko farsa, jako rodzaj ironii, zdaje się być najtrafniejszą formą wypowiedzi o tym, co dzieje się z polskim teatrem. Może jest i tak, że jak onegdaj Superprodukcja Machulskiego obnażyła bezpardonowo polskie środowisko filmowe, tak teraz właśnie ta „farsa fars” umożliwiła, a może do jakiegoś stopnia ułatwiła Klacie wypowiedź na temat współczesnego środowiska teatralnego w Polsce? Nie porównując obu, nasuwa się tylko taka myśl, że mamy w przypadku tej inscenizacji do czynienia z rodzajem autotematyzmu, wielopoziomowym zakreśleniem może nie tego, co za kulisami Tyrteja się dzieje, ale za kulisami na rodzajem konstrukcyjnej roboty reżyserskiej, modelującej strukturę farsy Frayna, są trzy fragmenty pełniące rolę czegoś w rodzaju intermezza. Pierwszym elementem jest przerwa w akcji z wyświetlanymi na rozmaitych fragmentach scenografii różnymi projekcjami filmowymi o tematyce wojennej. Mamy tu nie tylko pokaz defilady czołgów (wątek zwulgaryzowany w ustach służącej Dotty Otley, granej przez Katarzynę Figurę, która obejrzy sobie tych chłopców, jak defilują „z lufami do przodu”), ale też wystąpienie młodzieży w mundurach i inne obrazy, którym towarzyszy muzyka. Wszystko to najwyraźniej aktualizuje kontekst wojennego okrucieństwa dziejącego się za naszą granicą. Klata nie przywołuje jednakże tylko rosyjskiej agresji i wojny toczącej się na fragmentem jest zmiana sceny. Aktorzy biorą czynny udział w jej obracaniu, przypominając nieco niewolników, i wtórują puszczanej dość głośno piosence Nuclear War w wykonaniu Sun Ra and His Outer Space Arkestra. Aktorzy zaś chodzą w „pasiakach”, a przynajmniej w ubraniach w paski. fot. Natalia Kabanow Wymienione (tylko niektóre) wojenne aluzje są, ale większego znaczenia raczej im nie przypisuję. Wpisanie ich jako komponent inscenizacji, jak już wspomniałem, wydaje się być zabiegiem poczynionym nie dla samego tematu wojennego. Nie jest wykluczone, że sens wojennych odniesień i powyższej sceny może być odczytany jako wyraz smutnego przeświadczenia aktorskiego: wojna się toczy, lecz my gramy dalej, pracujemy, jak w kieracie właśnie – pracujemy, pracujemy, pracujemy… A także, że wojny doświadczamy nie tylko na polach bitew, ale toczy się ona i za przerywnik jest już bez aluzji wojennych, skupiony na rzemiośle aktorskim. To rodzaj performansu. Akcja zostaje zawieszona, a aktorzy biegają od drzwi do drzwi. Ta ich bieganina z pozoru wydaje się bezładna, ale nawet ten chaos ma jakiś swój porządek. Rozbiegani aktorzy tworzą z tego zamętu pewnego rodzaju harmonię, nadając mu ład do środowiska artystycznego teatru w sopockiej inscenizacji „farsy fars” jest wiele. Przenosząc realia sztuki Frayna w tu i teraz polskiego życia teatralnego, Klata bez wątpienia diagnozuje, ale też „recenzuje” kondycję polskiego teatru i środowiska artystycznego z nim związanego. Raz po raz przy tym ironizuje, daje przysłowiowego prztyczka w nos widzom i aktorom, choćby poprzez aluzje do sytuacji czytelnych dla niewielu. Wskazuje na niewolniczą, tytaniczną pracę aktorów, zdaje się docenia ich artystyczną i estetyczną wrażliwość, ale też bezlitośnie obnaża pożałowania godne – z perspektywy reżysera – próby wpływania na kształt inscenizacji. Nader wymowne są pasiaste stroje, w które ubrane są postaci grające aktorów. Skąd znane są pasiaki nikomu wszak przypominać nie trzeba. Czymże więc jest praca aktora, którego „grze przytomni” widzimy w stroju w biało-czarne paski?Mocnym sygnałem pewnego rodzaju ironizowania przez Klatę problematu teatru i sztuki aktorskiej jest plakat do sopockiego przedstawienia, którego projekt wykonał scenograf – Mirek Kaczmarek. Zacierające się na płycie nagrobkowej napisy (nazwa teatru, tytuł przedstawienia, nazwiska wykonawców) są wyrazem daleko posuniętej interpretacji kondycji teatru i sztuki aktorskiej, jak też reżyserskiej. Widz sam dopowie sobie jego sens, śmiejąc się przy tym z zabawnych sytuacji prezentowanych w czasie to by było na tyle. Jak będziecie Państwo na sopockim Monciaku – zajrzyjcie, pośmiejecie się i to bez kabaretu politycznego. Tylko z czego Wy się pośmiejecie? A może zamiast śmiechu „farsa fars” wzbudzi w Was smutną refleksję, że tu teatrowi temu koniec…? A może inaczej: nie jest tak źle, damy radę, teatr trwa i ma się dobrze – eviva l’arte! Co?
Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich wydała oświadczenie, którego celem jest „wsparcie rodziców w walce o ochronę ich dzieci”1). Ochronę przed czym? Przed wiedzą oczywiście. Albowiem wiedza jest śmiertelnym wrogiem wiary. Cytaty są długie, ale nie godzi się natchnionej mowy skracać. Oświadczenie rozpoczyna apel o powagę w dyskusji: POWAGA W DYSKUSJI. Najpierw prosimy o uczciwość i powagę w wypowiedziach oraz realizm poznawczy. Kiedyś ludzie się oskarżali, że mówią „językiem nieparlamentarnym”. Dzisiaj są zaniepokojeni i zniesmaczeni językiem, jakim politycy wypowiadają się w różnych sprawach, w tym również broniąc próby narzucenia wskazań WHO dotyczących wychowania dzieci. To zbyt poważny temat, aby w publicznej debacie dopuszczać sformułowania wysoce emocjonalne, banalizować rzeczywistość czy trywializować opinię interlokutora, a dyskusję sprowadzać do pikanterii i uszczypliwości. Po takim wstępie należy od razu uczciwie, z pełnym realizmem poznawczym przekonywać, że chrześcijaństwem ktoś ośmiela się gardzić. Poważnie. Choć może rzeczywiście instytucja, której bogiem jest mamona jest godna pogardy? POGARDA DLA CHRZEŚCIJAŃSTWA. Wolność religijna to jedno z podstawowych praw ludzkich w cywilizowanym świecie. Tymczasem mówiąc nieustannie o prawach człowieka, o tolerancji dla odmienności oraz o wolności słowa i wyznania, próbuje się zmusić chrześcijan, aby postępowali i nauczali wbrew swoim odwiecznym przekonaniom religijnym, na których zbudowana jest cywilizacja zachodnia. Jednym słowem – jak ubolewał św. Jan Paweł II – „przedstawia się jako postęp cywilizacyjny lub osiągnięcie naukowe to, co w rzeczywistości jest po prostu klęską z punktu widzenia ludzkiej godności oraz dobra społeczeństwa”. Trzeba mieć nieziemski talent, żeby tyle mówiąc nic nie powiedzieć. Niestety, prawda jest inna. Wolność religijna to dowód na to, że morze przelanej krwi, nieszczęścia i pożogi niczego ludzkości nie nauczyły. NIEZBYWALNE PRAWA RODZICÓW. Dzieci nie są własnością Państwa, ani jakiejkolwiek grupy społecznej. Prawo międzynarodowe, a przede wszystkim zdrowy rozsądek, gwarantuje rodzicom prawo do zrodzenia dzieci oraz do ich wychowania. Raz na zawsze trzeba odciąć się od przeciwnych temu przekonań właściwych dla państw totalitarnych. Zarówno komunizm jak nazizm oraz inne niechlubne totalitaryzmy jednoznacznie pokazują, jak dramatyczne i nieodwracalne skutki niesie ideologiczne traktowanie dzieci. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w art. 48. gwarantuje ochronę władzy rodzicielskiej, stanowiąc iż „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. Przypomniał o tym Rzecznik Praw Dziecka w kontekście nieuprawnionego ataku na tę konstytucyjną gwarancję. Owszem, dzieci nie są własnością państwa, ale państwo ma obowiązek zapewnienia im wykształcenia. A kształcenie, przekazywanie wiedzy nie ma nic wspólnego z wychowaniem, bo to dwa zupełnie różne i niezależne od siebie procesy. Zdumiewające jest przywoływanie dwóch totalitarnych ustrojów w sytuacji, gdy walczy się o rząd dusz forsując jedynie słuszną, pozbawioną alternatywy wizję edukacji. Skoro biskupi powołali się na Konstytucję, to warto zwrócić uwagę, że w art. 48. gwarantuje nie tylko ochronę władzy rodzicielskiej, ale także prawo dziecka do swobodnego wyboru systemu wartości, wyznania i kształtowania przekonań. W całkowitej sprzeczności z tymi konstytucyjnymi gwarancjami stoi przymusowy chrzest, przymus religijny od żłobka oraz blokowanie dostępu do wiedzy. Dziś w zasadzie każdy ma niemal nieograniczony dostęp do zgromadzonych w sieci informacji, może sięgnąć do źródła i na własne oczy przekonać się, czy rzeczywiście jest tak jak, to przedstawiają duchowni. Na przeszkodzie stoi jednak strach nie do przezwyciężenia. Większość parafianin woli niczego nie sprawdzać nie tylko dlatego, że nie potrafi czytać ze zrozumieniem, lecz także z obawy, że jeśli to, w co wierzą okaże się nieprawdą, to może dojść do nieodwracalnego zwichnięcia kręgosłupa moralnego. Okazuje się, że nawet dla biskupów zalecenia WHO są zbyt trudne, dlatego cytują jednozdaniowe, hasłowe omówienie, z którego wynika niekoniecznie to, o co chodzi. Grupa wiekowa 0-4 lata: przekaż informacje na temat „radości i przyjemności dotykania własnego ciała, masturbacji w okresie wczesnego dzieciństwa”; pomóż dziecku rozwijać „świadomość, że związki są różnorodne”. W rzeczywistości chodzi o informacje, czyli wiedzę, że dotykanie, badanie swojego ciała nie jest niczym nagannym, że masturbacja jest czymś zupełnie naturalnym i nie powoduje wysychania mózgu ani soków życiowych. Katechizm Kościoła Katolickiego uznaje ją za grzech, choć przewiduje okoliczności łagodzące4). Swoją drogą trzeba posiadać nieziemską wyobraźnię, by powiązać masturbację z szóstym przykazaniem, zgodnie z którym „Nie będziesz cudzołożył”. Pozostając w zgodzie z rozumowaniem przedstawionym w Katechizmie, masturbacją jest każde „dobrowolne pobudzanie narządów płciowych w celu uzyskania przyjemności cielesnej”. Oznacza to, że seks oralny i analny, a także zwykły, lecz zabezpieczony na przykład prezerwatywą, to zwykła masturbacja tyle, że bilateralna, której żadną miarą nie można zakwalifikować do kategorii „cudzołożenie”. W objaśnieniach do matrycy „Standardów edukacji seksualnej”, której omówienie zacytowali biskupi, napisano: Należy zaznaczyć, iż wszystkie zagadnienia powinny być przekazywane w sposób dostosowany do wieku i okresu rozwoju. Na przykład w grupie wiekowej 0-4 lata dzieci powinny nabyć umiejętność „szanowania równości płci”. Wydaje się to zadaniem „na wyrost” w przypadku tej grupy wiekowej, ale celem jest nauczenie się postawy, że chłopcy i dziewczynki są sobie równi. Należy podkreślić, iż kształtowanie tej zasadniczej postawy powinno rozpocząć się już od początku życia, stanowiąc podstawę dla przyszłych wartości i norm zachowania. We wczesnym okresie życia przedstawia się podstawy dotyczące poszczególnych zagadnień, natomiast w dalszym okresie rozwoju te same zagadnienia ponownie pojawiają się w celu ich utrwalenia. Na czym polega problem? Ano na tym, że w takim duchu edukowane i wychowywane dzieci nie będą spełniały oczekiwań duchownych. Po pierwsze będą wzrastały w przekonaniu, że chłopcy i dziewczynki, kobiety i mężczyźni są sobie równi. Po drugie dowiedzą się, że jeśli same dotykają swojego ciała to jest to naturalne i normalne, ale gdy próbuje ich dotykać ktoś obcy, to mu nie wolno nawet wtedy, gdy nosi sutannę. Po trzecie nie uwierzą, że kobieta jest osobnikiem drugiego sortu, ponieważ stworzona została z surowców wtórnych2) i ponosi osobistą odpowiedzialność za wyrzucenie człowieka z raju. Po czwarte skoro kobieta i mężczyzna są równi, to nie można kobietom ani zabraniać zabierania głosu publicznie, ani odmawiać prawa do edukacji, jak chce Pismo Święte3). W 2007 roku władza ruszyła z kampanią „Niech zostanie tak jak było” przekonując, że nie wolno do tego dopuścić. Dwa lata później do akcji wkracza Episkopat z kampanią „Niech zostanie tak jak jest” przekonując, że niczego nie wolno zmieniać, bo tak jak jest, jest dobrze i po bożemu. Według ideologów w sutannach wolność polega na bezkrytycznym podporządkowaniu się im i głoszonej przez nich barbarzyńskiej ideologii. Dlatego warto korzystać z daru podarowanego ludziom przez boga — rozumu, by dostrzec, że biskupi nie powołują się nigdy i nigdzie na naukowców, zdobycze nauki, osiągnięcia cywilizacji, lecz wyłącznie na swoich własnych ideologów. Nie dopuszczają do siebie myśli, że mogą się mylić, że nauka już dawno odkryła to, co dla nich ciągle stanowi tajemnicę. Mimo to ciągle wypowiadają się o sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia, o których wypowiadać się wręcz nie mają prawa. Podobieństwo do reżimów, które sami przywołali, aż nazbyt rzuca się w oczy. Naziści i komuniści także starali się ze wszystkich sił indoktrynować młodzież od kołyski. WZAJEMNY DAR. Tekst WHO przedstawia zacytowane powyżej działania jako elementy „holistycznej edukacji seksualnej”. Tymczasem jest to wysoce nieodpowiedzialny – popełniany w imię ideologii – gwałt na psychice dziecka, banalizacja sfery płciowej człowieka, a w konsekwencji realna przyczyna wielu nieszczęść w małżeństwie. Sobór Watykański II przestrzega, że „egoizm, hedonizm i niedozwolone zabiegi przeciw poczęciu” profanują miłość małżeńską (GS 47). Pp Franciszek w adhortacji Amoris laetitia przypomina natomiast, że „pozytywne i mądre wychowanie seksualne” powinno być osadzone w kontekście „wychowania do miłości, do wzajemnego daru z siebie” (AL. 280). „Nieodpowiedzialna jest wszelka zachęta kierowana do nastolatków, by bawić się swoim ciałem i swoimi pragnieniami, jak gdyby osiągnęli już dojrzałość, wartości, wzajemne zaangażowanie i cele właściwe małżeństwu. W ten sposób beztrosko zachęca się ich do używania innej osoby jako przedmiotu eksperymentów” (AL 283). Od dawna wiadomo, że główną przyczyną nieszczęść w małżeństwie jest kompletny brak wiedzy, nieumiejętność rozmawiania o „tych sprawach”, egoistyczne zaspokajanie wyłącznie własnych potrzeb. Gdy Owsiak zaproponował Pawłowicz rozwiązanie jej problemów, najbardziej oburzyli się ci, który albo wcale seksu nie uprawiają, albo taktują go jak zło konieczne, przykry obowiązek małżeński, nie czerpiąc z niego żadnej przyjemności. Biskupi chcą, by taki stan trwał wiecznie, by współżycie było obowiązkiem, a nie przyjemnością. Wręcz zdają się mówić „Dlaczego ktoś miałby czerpać przyjemność z czegoś, co nam jest wzbronione? Niech wszyscy cierpią jako i my cierpimy.” Jak długo społeczeństwo w masochistycznym transie będzie tolerowało ten stan rzeczy? Jak długo o tym co dobre dla dzieci i młodzieży będą decydowali ci, którzy dzieci i młodzież bezlitośnie wykorzystują do zaspokajania własnych chuci? 1) Oświadczenie Rady KEP ds. Apostolstwa Świeckich: wspieramy rodziców w walce o ochronę ich dzieci. 2) Mężczyzna […] jest obrazem i odbiciem chwały Bożej; lecz kobieta jest odbiciem chwały mężczyzny. Bo nie mężczyzna jest z kobiety, ale kobieta z mężczyzny. Albowiem mężczyzna nie jest stworzony ze względu na kobietę, ale kobieta ze względu na mężczyznę. Dlatego kobieta powinna mieć na głowie oznakę uległości ze względu na aniołów. (I Kor 11, 7-10) 3) Niech niewiasty na zgromadzeniu milczą, bo nie pozwala się im mówić; lecz niech będą poddane, jak i zakon mówi. A jeśli chcą się czegoś dowiedzieć, niech pytają w domu swoich mężów; bo nie przystoi kobiecie w zborze mówić (I Kor 14: 34-35) 4) 2352 Przez masturbację należy rozumieć dobrowolne pobudzanie narządów płciowych w celu uzyskania przyjemności cielesnej. „Zarówno Urząd Nauczycielski Kościoła wraz z niezmienną tradycją, jak i zmysł moralny chrześcijan stanowczo stwierdzają, że masturbacja jest aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym”. „Bez względu na świadomy i dobrowolny motyw użycie narządów płciowych poza prawidłowym współżyciem małżeńskim w sposób istotny sprzeciwia się ich celowości”. Poszukuje się w niej przyjemności płciowej poza „relacją płciową, wymaganą przez porządek moralny, która urzeczywistnia.” W celu sformułowania wyważonej oceny odpowiedzialności moralnej konkretnych osób i ukierunkowania działań duszpasterskich należy wziąć pod uwagę niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne czy społeczne, które mogą zmniejszyć, a nawet zredukować do minimum winę moralną.
zrób kabaret po prostu zrób kabaret